wtorek, 27 czerwca 2017

*27.06.2017 trening czyni mistrza

Po czterech miesiącach treningów i kilku ładnych latach na kanapie mogę chyba być zadowolony. Na razie na koncie 1 medal, zaliczony podczas treningu półmaraton i kilka własnych rekordów. Dziś najszybszy bieg na dystansie 10km :)

niedziela, 25 czerwca 2017

*25.06.2017 wakacje



Wakacje. 
 Wyjątkowo długie się zapowiadają. 
Dobrze. Takie lubimy najbardziej. 
Jest czas na to, by nabrać dystansu, czas na kontakt z samym sobą. Na niczym niezakłócone spotkanie z własnym ja. Na niezmącone niczym żeglowanie po oceanie własnych myśli. Podoba mi się to, że mogę to robić. To ma szanse stać się lepsze niż drewno… no, może przesadzam, lepsze nic nie będzie, ale… jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma...!

Podoba mi się perspektywa czasu spędzonego gdzieś poza domem. Planów nie mam żadnych, ale jestem o krok od spakowania auta i wyjechania w góry. Kierunek Szklarska Poręba. Zrobię to. Zabiorę córkę, potem pojadę raz jeszcze sam. A może uda mi się namówić jeszcze kogoś?

Jest czas na książki. Znów mogę dać się porwać ukochanemu Kingowi… i „psychodelicznej” muzyce Nosowskiej…
Nie ma już pomostu nad moim ulubionym jeziorem, na którym mógłbym poleżeć – trudno. Poszukam innego. A może jest nowy? Nie wiem, dawno nie byłem. Sprawdzę na pewno.

Nowy czas – dziś wygląda to dobrze. Mam nadzieję, że jutro będzie wspaniale.

czwartek, 22 czerwca 2017

*22.06.2017

Opowiedziałem już wszystko... Dziękuję wszystkim za wizytę na blogu, za komentarze... za udział w dyskusji, za rady i za krytykę. Pomogło mi to zrozumieć bardzo wiele. Będę jeszcze pisał... może wstawię kilka zdjęć... 

Do zobaczenia w przyszłości...!


środa, 14 czerwca 2017

*14.06.2017 a jednak...!



Zaskoczyły mnie wyniki… naprawdę. Od kilku dobrych tygodni kilkadziesiąt osób określiło swój język miłości.



Wydawało mi się, że to afirmacja powinna być na równi z dotykiem, że najodpowiedniejszym i najskuteczniejszym sposobem wyrażania miłości jest prawienie komplementów, słownie wyrażane podziw i uznanie dla ukochanej osoby, czułe i wyraźne mówienie „kocham Cię” oraz „jesteś dla mnie ważna/y”.
Jednak na głowę bije ten język „dobry czas”, czyli jak rozumiem czas spędzany we dwoje, czas inny niż codzienne, rutynowe obiady czy oglądanie wieczornych seriali…
„Dotyk” mnie nie zaskoczył…, choć osobiście moim językiem wydaje się nie być… 
Mam też wrażenie, że zgodnie z wynikami ankiety nazbyt często przeceniamy prezenty (urodziny, imieniny, rocznice, święta, walentynki, dni kobiet i chłopaka)... One, mimo iż weszły nam w nawyk, rzadko są najważniejsze... Ale nigdy nie próbujcie o nich zapomnieć!

Wyniki (czego jestem świadom) nie są pewnie miarodajne z kilku powodów. Po pierwsze grupa badawcza jest mała a po drugie nie jest reprezentatywna.
Inaczej prawdopodobnie wskazałyby kobiety a inaczej mężczyźni – należałoby to rozdzielić.
Brak reprezentatywności wynika też z faktu, że pytanie skierowane jest do określonej tylko grupy odbiorców: czytelnicy tego bloga, mogli tu trafić, bo sami borykają się z podobnymi problemami, mają zachwianą wrażliwość, przez co niekoniecznie musieli właściwie wskazać, który z języków jest ich… Pewnie cała masa szczęśliwych ludzi, którzy tu nie trafili i nie trafią może mieć zupełnie inne preferencje.
Niemniej jednak, wyniki są ciekawe… Dziękuję za głosy! Może jeszcze ktoś….?

ps. Mam też własną teorię, dotyczącą tego, który z języków jest "naszym". Otóż wydaje mi się że to może się zmienić wraz z wiekiem i czasem trwania związku... Początek - afirmacja i dotyk, co jest naturalne... a po 20 latach? nie wiem. Dobry czas, przysługi??

sobota, 3 czerwca 2017

*03.06.2017 czytając książki, czytaj wstęp i posłowie…



Nawiązując do tytułu: po przeczytaniu książki warto „zahaczyć” o posłowie, po artykule lub wpisie na facebooku warto poczytać komentarze. Dlaczego? Bo może to właśnie tam znajdziemy coś, co zmusi nas do myślenia a nie tylko bezkrytycznego kiwania głową, jako wyraz zgody z autorem.Warto mieć własne zdanie. Warto mieć burzę myśli i wątpliwości. Nie warto być czarno-białym.

Przepraszam, że to kolejny, nie mój tekst(y) ale tym razem nie mogłem się powstrzymać.
Za to, mogę napisać mój własny, krótki wstęp:
Patrząc na pokolenia naszych dziadków z pewnością zauważymy u nich większy niż u nas szacunek do rzeczy (do ludzi też)… Dlaczego? Bo były więcej warte, mniej dostępne, więcej wysiłku kosztowało ich pozyskanie… Bo z tego właśnie wynikało, że lepiej coś naprawić niż zmienić na nowe…Mimo wysiłku, jaki trzeba w to włożyć.
Myślę, że warto się nad tym zastanowić.
Poniżej dwa teksty. Jeden jest postem znalezionym na fb a drugi jednym z komentarzy. Polecam to zestawienie. Odmienny język, ten II bardziej szorstki, odmienny punkt widzenia. Warto poznać oba.

I

Wierzę w wiele rzeczy. Wierzę w siebie. Wierzę w to, że szacunek jest ważniejszy, niż posiadanie. Wierzę też w to, że niemal każda zła sytuacja, z której wyciągnie się wnioski prowadzi do miejsca, do którego nigdy nie dotarłoby się bez niej.
Nie wierzę za to w ratowanie związków za wszelką cenę i chociaż liczę się z możliwością, że są sytuacje, kiedy powrót do eks ma sens, to jednak 99,99% do nich nie należy.
To, że rozstanie boli, nie jest argumentem, żeby do siebie wrócić.
Każde rozstanie jest jak wybuchająca emocjonalna bomba. Mieszkanie wydaje się zimne i opuszczone. Łóżko za duże. Kotlety robi się na dwa dni, a zupę na cztery. Leżąc w łóżku nie ma co liczyć na to, że ktoś przyniesie nam koc albo gorącą herbatę.
Przed rozstaniem widzi się same wady. Po rozstaniu widzi się same zalety. Dopóki się kogoś nie straci to zauważa się tylko porozrzucane skarpetki, nieumiejętność zadbania o siebie i niepozmywane naczynia. Później okazuje się, że z nikim tak dobrze nie oglądało się filmów, nieporadność była słodka, a brudne naczynia wciąż są lepsze od mieszkania, w którym nikogo nie ma i zaskoczy cię tylko to, jak przejmująco smutna potrafi być cisza.
Wiesz co jest prawdziwe? Codzienność. Bo związki nie składają się ze świąt, wakacji pod palmami i tęsknoty, jak myśleliście, że już się nigdy nie zobaczycie. To tylko nieregularnie wypłacane premie, a związki składają się przede wszystkim z poniedziałków, wtorków i sobót, ze zmęczenia po pracy, robienia zakupów i potakiwania, kiedy ona mówi coś, za czym nie da się nadążyć. Jeśli nie wyszła wam szara codzienność to straciliście wszystko, bo związek, w którym jest się dla 5% dobrych dni i seksu na zgodę to zły związek.
Ludzie lubią mylić poczucie pustki z miłością, ale to że odczuwasz czyjś brak, oznacza tylko, że ten ktoś był w twoim życiu ważny, ale nie oznacza, że wciąż taki jest. Tym bardziej nie oznacza też, że jest najlepszą opcją. Oznacza tylko, że zajmowane przez niego miejsce zostało wytarte gumką, jak szkic zrobiony ołówkiem i teraz można zapełnić go czymś, co pasuje tam lepiej.
To nie był dobry związek.
Mam dla ciebie radę wartą milion dolarów: „Jeśli zastanawiasz się nad tym, czy da się wejść dwa razy do tej samej rzeki, to przyjrzyj się uważanie i sprawdź czy przypadkiem nie ładujesz się kolejny raz do brudnej kałuży.”
Miałem czytelnika, który do brudnej kałuży wracał latami. Jego dziewczyna najpierw go zdradzała, później płakała, on wybaczał „ostatni raz”, a ona zdradzała go po raz kolejny. Na pytanie dlaczego się na to zgadza odpowiadał, że nigdy nie był z taką dziewczyną, że jest atrakcyjna, miła i inteligenta. Prawda jest natomiast inna – ona była dla niego wyborem, który był prosty i dostępny, a nie dobry.
Musisz wiedzieć, że ludzie nie oddalają się od siebie ot tak. Relacje degenerują się miesiącami. Krok po kroku spada się dla siebie nawzajem z pozycji priorytetu na odpowiednik ekspresu do kawy, który stoi nieużywany i czeka aż będzie potrzebny. Rozstanie to ukoronowanie długiego procesu zapominania o tym, jak być mężczyzną i jak być kobietą. Efekt, w którym stajecie się dla siebie obcymi osobami.
Współlokatorami, którzy mają wspólne mleko i jajka w lodówce.
Tego nie da się naprawić jedną „poważną rozmową”. Do tego trzeba stać się zupełnie innymi osobami, którymi dla siebie nigdy nie będziecie, bo ludzie nie zmieniają się dla tego, co mają. Zmieniają się dla tego, co jest poza zasięgiem, więc zmienisz się dopiero dla kogoś, kogo poznasz w przyszłości.
Jeśli się nad tym zastanowisz, to odpowiedź na pytanie: „Czy to był dobry związek?”, nigdy nie brzmi: „Tak”. Być może „nie był taki zły”, ale od „dobrego” dzieliła go przepaść, bo inaczej nikt z was nie wpadłby na pomysł odbycia poważnej rozmowy pod tytułem: „To już koniec”.
I tak, możecie mieć później wątpliwości. Możecie się wahać i mówić: „Nie jestem pewny/a czy to była dobra decyzja”, ale to zdanie jest tylko długim synonimem krótkiego słowa: „Nie”. Wiesz dlaczego? Bo to oznacza, że może nie dziś, ani za miesiąc, ale w końcu pojawi się ktoś, przy kim nie będzie miało się takich wątpliwości. W takiej relacji możesz być po dwóch stronach barykady – albo ktoś może nie być ciebie pewny, albo ty możesz nie być pewna kogoś, ale odpowiedź wciąż jest taka sama – oboje zasługujecie na kogoś, kto nie ma tych wątpliwości.
Drugie szanse nie istnieją.
Wychowani w świecie Tindera, powszechnych gwarancji, jednorazówek i wymian, myślimy, że nasze działania nie mają konsekwencji. Że wszystko przed nami. Że możemy całe życie próbować kochać, ale nigdy się nie zakochać. Że zawsze możemy wrócić. Że zawsze możemy przeprosić i w ten sposób cofnąć popełniony błąd.
Tylko że jeśli czegoś ludziom brakuje, to świadomości, że szanse nie są wieczne. Szanse są efektem tysięcy drobnych zbiegów okoliczności i niewykorzystane znikają – najczęściej raz na zawsze. Myślenie, że zawsze można spróbować raz jeszcze jest fikcją. W praktyce albo dbasz o to, żeby to była świetna relacja albo to pierdolisz.
Pierwszy wybór polega na tym, że możesz zachowywać się tak, żeby nie przekraczać granic, których nie da się cofnąć bez zdeptania swojej lub cudzej godności. Nie mówisz, że kochasz, jeśli tak nie jest. Nie mówisz, że „to koniec”, chociaż nie jesteś tego absolutnie pewny. Po rozlanym mleku zostaje kałuża. Po nadwyrężonych uczuciach zostaje bolące pęknięcie. Ludzie mogą przywyknąć do tego, że są ranieni, ale to nie sprawi, że zaczną uważać, że to normalne i przestaną odczuwać ból.
Drugi wybór polega na tym, że możesz traktować kogoś, jak pewnik, ale jednocześnie licząc się z konsekwencjami i tym, że w odpowiedniej chwili będzie trzeba znaleźć swoje mentalne jaja i powiedzieć: „To moja wina i przez swoją głupotę straciłem/am coś najważniejszego”, a później żyć ze świadomością popełnionego błędu.
Wiesz dlaczego? Bo tam gdzie wszystko da się cofnąć, tam nic nie ma znaczenia. Wszystko jest po prostu kolejną, bezwartościową próbą. Problem w tym, że w świecie, w którym w ciągu tygodnia można zmienić pracę, miasto i kraj, nie potrzebujemy być z kimś, kto zawsze powie: „Dobra, zacznijmy od nowa”. Potrzebujemy kogoś, kto nie doprowadza do sytuacji, w której musi to mówić.
Rozstanie daje ci szansę na bycie lepszą osobą.
Rozstanie po kilkuletnim związku to zawsze wyzwanie. Wymaga ono zrobienia rachunku sumienia. Przeanalizowania swoich błędów. Ułożenia się na nowo. Nauczenia się nowych rzeczy. Poznania nowych osób. Zmierzenia się z tym, jak bardzo się zaniedbaliśmy. Zauważenia, że nie każda dziewczyna, która się uśmiecha w alejce supermarketu ma od razu ochotę na seks, a mężczyźni ociekający atrakcyjnością wcale nie tak chętnie proponują drugie randki.
To NIGDY nie jest łatwe. Łatwe jest tylko wrócenie do kogoś. Wystarczy przełknąć dumę. Zrzucić kilka kilo. Poważniej zacząć myśleć o życiu, albo przynajmniej przestać udawać rozkapryszonego dzieciaka.
Pytanie o to, czy się z kim zejść, sprowadza się do najważniejszych wyborów jakich dokonujemy. Możliwości czy bezpieczeństwo? Pójście dalej czy zostanie w miejscu? Nowe czy stare? Strach czy komfort?
I jeśli o czymś warto pamiętać to o tym, że zwykle żałuje się tylko tego, czego się nie zrobiło – przepuszczonych możliwości i zmarnowanych szans. Czekania na kogoś i przegapienia wszystkich osób, które w tym czasie czekały na ciebie. Po rozstaniu znów stoisz w miejscu, w którym możesz wybrać, co chcesz. Już nie jesteś tą osobą, która całe życie spędziła w Milanówku, bo tak było jej wygodnie. Teraz wiesz, że możesz wyjechać na Malediwy, do Nowego Jorku, Paryża, na Bali albo kupić chatki w Szkocji, w której wieczorami będziesz siadać na kanapie przed rozpalonym kominkiem.
Teraz możesz być z kimkolwiek zechcesz. Z kimś, kto udowodni ci, że nigdy nie jest za późno na miłość, na nowy początek i na związek, w którym być może po raz pierwszy nie będziesz czuć, że coś dla niego poświęcasz i każdego dnia musisz mierzyć się z problemami.

II

Polecam wszystkim , którzy wychodzą z założenia że związku nie można i nie trzeba ratować :) Cały tekst sprowadza się do stwierdzenia że ,,lepiej coś wymienić niż naprawić ,, Być może w wielu przypadkach jest tak że kolejne szanse wynikają z wygody . Ale większym komfortem jak wynika z tekstu jest wymienić coś co już nie jest w 100% sprawne na coś nowego . Typowy przejaw konsumpcjonizmu w XXI wieku ;) No w końcu lepiej śmigać nową Betą z salonu niż naprawić używane auto kilka lat starsze . Jak dla mnie takie pierdolenie jest przejawem tego że w naszych czasach ludzie niestety coraz częściej chuj kładą na jakiekolwiek wartości ;) Honor ? ,,a po chuj to komu,, ? Przysięga ? ,,Tak mi się powiedziało już nie ważne,, Rodzina ? ,,dobrze że są ale bez nich też da się żyć ,, Partner ? ,,są setki innych , lepszych ,, Druga szansa jest złą opcją ? nie powinna istnieć ? Jak widać dla wielu tak jest ? Tylko jak wiele rzeczy , odkryć i wynalazków , filmów , kawałków , książek itp. itd. by nie powstało ... gdyby ktoś kiedyś nie powiedział ,, Dostaniesz DRUGĄ szansę ,, Druga szansa i próby ratowania czegoś do czego się przywykło nie są problemem . Problemem jest to że ta druga szansa stała się w dzisiejszych czasach tylko pustym słowem , jak zresztą wiele innych rzeczy . Kiedyś ludzie potrafili przeżyć razem całe życie , mimo kłótni , problemów i miesięcy milczenia . Dzisiaj lenistwo doprowadziło do tego że rodziny sypią się jak domy w Afganistanie ;)[UWAGA SPOJLER - dalsza część tekstu odnosi się do kwestii wiary chrześcijańskiej. Jeśli więc jesteś niewierzący lub wyznajesz inną religię , nie znajdziesz tam nic dla siebie :P ] Na koniec - nie chciałbym wtrącać do mojej wypowiedzi kwestii wiary , bo wywoła to prawdopodobnie jeszcze większą ,,gównoburze,, niż cała moja wypowiedź . No ale ciul tam . Skoro już tak obficie rozpisałem się o kwestii drugiej szansy , to na podsumowanie - Gdyby kiedyś , wyższa siła , którą dzisiaj potocznie nazywamy Bogiem nie powiedziała ,,Daję wam drugą szansę ,,. To czy w ogóle istniałoby dzisiaj cokolwiek ? A nawet jeśli to czy cokolwiek miałoby sens ? Odpowiedź proponuję zachować dla siebie :) to by było na tyle w tym istotnie zacnym przemówieniu . Jeszcze raz polecam obejrzenie filmu załączonego w linku

----------------------------------------------------------------------------------------------
Posłowiem, niech staną się wasze komentarze. Bardzo jestem ich ciekaw. Rycerz.