Literatura - nie mogę powiedzieć, że jest moją pasją ale bardzo lubię te momenty, gdy kładę się z książką i mogę się jej oddać na nieokreślony czas...
Jest wiele szczególnych lektur które chciałbym polecić...Ale nie sposób. Dla wytrwałych mam jedną dziś... piękną... Kiedyś czytałem ją Komuś przez telefon, na dobranoc. Ona wie.
Ps.Dbajcie o kontakt z bliskimi.
Tekst został okrojony, głównie po to, by stał się obszernym cytatem (prawa autorskie). Całość znajduje się w zbiorze opowiadań "Nocna zmiana". Polecam gorąco.
Ostatni szczebel drabiny
Stephen King
Wczoraj przyszedł
list od Katriny, niecały tydzień po tym jak ojciec i ja wróciliśmy z Los Angeles. Był zaadresowany do
Wilmington w stanie Delaware, a ja od czasu, gdy tam mieszkałem
już dwukrotnie się przeprowadziłem. (...)
Koperta była pomięta
i poplamiona, jeden róg złamał się gdzieś po drodze. Przeczytałem ten list
i nim zdążyłem pomyśleć, stałem już ze słuchawką telefonu w ręku, gotów dzwonić do
Taty. Odłożyłem ją na widełki z uczuciem niemal przerażenia.
Ojciec jest już
stary, przeszedł dwa ataki serca. Miałem do niego zadzwonić i powiedzieć mu o
liście Katriny tak niedługo po tym, jak byliśmy razem w Los Angeles? Chyba by tego nie
przeżył. Więc nie zadzwoniłem. I nie miałem nikogo, komu mógłbym
powiedzieć... Taki list jak ten to zbyt osobista sprawa, by rozmawiać o niej z
kimś innym niż żona albo bliski przyjaciel.
Nie nawiązałem wielu
przyjaźni w ciągu ostatnich lat (...)
Nie dał mi zmrużyć oka przez całą noc - ten list. Równie dobrze
wystarczyłaby kartka. Pod nagłówkiem "Drogi Larry" było tylko jedno zdanie. Ale
jedno zdanie potrafi bardzo wiele znaczyć. Potrafi wiele zdziałać.
(...)
Wychowaliśmy się jakieś osiemdziesiąt mil na zachód od
Omaha, w miejscowości, która nazywała się Hemingford Home.
Ojciec, mama, moja
siostra Katrina, którą wszyscy nazywali Kitty, i ja. Byłem od niej dwa
lata starszy. Kitty była pięknym dzieckiem i piękną kobietą, nawet w wieku ośmiu
lat - wtedy, gdy zdarzył się ten wypadek w stodole - było widać, że jej jedwabiste
włosy nigdy nie pociemnieją i że jej oczy na zawsze zachowają ten ciemny,
głęboki odcień skandynawskiego błękitu. Mężczyzna, który choć raz w nie
spojrzał, był stracony dla świata.
(...)
Obecnie jestem jednym z najlepszych
niezrzeszonych radców prawnych w Ameryce, tak mi w każdym razie mówią - i
uczciwie rzecz biorąc muszę przyznać, że mają rację. Kiedyś prezes
poważnego przedsiębiorstwa przedstawił mnie członkom zarządu jako swego płatnego
rewolwerowca. Noszę kosztowne garnitury, a skóra, z której robią mi
buty, jest w najlepszym gatunku. Zatrudniam trzech asystentów na pełen
etat, a w razie potrzeby mogę zwołać jeszcze tuzin. Ale w tamtych czasach
nasza szkoła mieściła się w jednej sali. Chadzałem do niej piaszczystą
drogą, na ramieniu niosłem związane paskiem książki, a obok mnie szła
Katrina. Czasami, wiosną, chodziliśmy na bosaka. Wtedy obsługiwano jeszcze
klientów wchodzących bez obuwia do baru albo do sklepu.
W jakiś czas potem
zmarła moja matka - Katrina i ja uczyliśmy się wtedy w szkole średniej w
Columbia City - a dwa lata później ojciec stracił farmę i zajął się sprzedażą
ciągników. Był to koniec naszej rodziny, chociaż wtedy nie wyglądało to aż
tak tragicznie. Tata radził sobie w pracy, wykupił salon sprzedaży, aż w
końcu, dziewięć lat temu, awansował na kierownicze stanowisko.
Ja otrzymałem
stypendium sportowe na uniwersytecie stanowym w Nebrasce i zdołałem nauczyć
się czegoś więcej niż jak wyprowadzać piłkę spod bramki.
A Katrina? O niej
właśnie chcę opowiedzieć.
To stało się - ta
historia w stodole- w pewną sobotę na
początku listopada. Prawdę mówiąc, nie potrafię dokładnie przypomnieć sobie
roku, ale Eisenhower był jeszcze prezydentem. Mama pojechała na targ pieczywa w
Columbia City, a ojciec poszedł do naszych najbliższych sąsiadów (mieszkali
siedem mil od nas) pomóc w naprawie żłobu. Człowiek wynajęty do
pomocy miał zastąpić ojca na farmie, ale tamtego dnia nie pojawił się w
ogóle i Tata zwolnił go niecały miesiąc później. Ojciec zostawił mi
listę prac do wykonania (dla Kitty też znalazło się kilka) i zabronił nam się
bawić, dopóki wszystkiego nie skończymy. Nie zajęło nam to jednak wiele
czasu. Był listopad (...)
W dzień taki jak ten, jedynym naprawdę
miłym miejscem była stodoła. Ciepła, przesiąknięta przyjemną mieszaniną
zapachu siana, sierści i gnojówki, pełna tajemniczych cmokań i gruchania
jaskółek na wysokim poddaszu. Zadarłszy głowę widziało się, jak przez szpary w
dachu wpada białe listopadowe światło i można było próbować napisać swoje imię.
Taka zabawa była znośna jedynie w pochmurne jesienne dni. Do przebiegającej pod
sklepieniem belki przytwierdzona była drabina, która kończyła się
tuż nad podłogą stodoły. Zabroniono nam się na nią wspinać, bo była stara i
chwiejna. Tata obiecywał Mamie setki razy, że rozbierze drabinę i wstawi
nową, mocniejszą, ale zawsze gdy miał wolną chwilę, pojawiało się coś
ważniejszego do zrobienia... na przykład naprawa żłobu u sąsiada. A
pomocnik nie na wiele się przydawał.
Wspiąwszy się na tę rozklekotaną
drabinę - miała dokładnie czterdzieści trzy szczeble, Kitty i ja liczyliśmy
je wystarczająco wiele razy, żeby zapamiętać na całe życie - docierało się do
belki tkwiącej siedemdziesiąt stóp nad zaśmieconą słomą podłogą. A kiedy pokonało się
wzdłuż niej dwanaście stóp, z mdlejącymi kolanami, z nogami drżącymi w
kostkach, czując w wyschniętych ustach smak przepalonego bezpiecznika,
docierało się nad głęboką stertę siana. Wtedy można było zeskoczyć z belki i
spaść jak kamień całe siedemdziesiąt stóp przeraźliwym, komicznym,
desperackim lotem nurkowym, prosto w miękkie objęcia soczystego siana. To siano pachnie
zawsze tak słodko... I mogłeś spocząć wśród tego aromatu odrodzonego lata,
podczas gdy twój żołądek wisiał jeszcze wysoko w powietrzu, i czułeś się... tak,
jak chyba musiał się czuć Łazarz. Skoczyłeś i przeżyłeś ów upadek, żeby
opowiedzieć o tym innym ludziom. Oczywiście był to sport surowo zakazany. Gdyby
nas przyłapano, matka dostałaby spazmów z przerażenia, a ojciec spuściłby
nam lanie mimo, że nie byliśmy już tak zupełnie mali. To z powodu drabiny i
jeszcze dlatego, że gdyby straciło się równowagę i odpadło od belki
nie zdążywszy dotrzeć nad górę luźnego siana, nie było ratunku od
śmierci w zderzeniu z twardymi deskami podłogi. Jednak pokusa była
nieodparta. Gdy kota myszy nie czują... sami wiecie, co jest dalej. Ten
dzień zaczął się jak wszystkie inne, od cudownego uczucia strachu pomieszanego
z niecierpliwością. Staliśmy u stóp drabiny, spoglądając jedno na drugie.
Kitty miała na twarzy rumieńce, a jej oczy wydawały się ciemniejsze i
bardziej lśniące niż zwykle.
- Boisz się? - spytałem zaczepnie.
Kitty, bez wahania
-
Ty pierwszy, to twój pomysł.
Ja, bez wahania
- Dziewczyny mają
pierwszeństwo.
- Nie jeśli coś jest
niebezpieczne - odparła, spuszczając skromnie
oczy, jakby nikt nie wiedział, że jest największym zawadiaką wśród dziewczyn z
Hemingford. Ale taka właśnie była: szła zawsze, ale nigdy jako
pierwsza.
- Dobra - powiedziałem. - No to idę.
Miałem wtedy
dziesięć lat i byłem chudy jak szczapa, ważyłem dziewięćdziesiąt funtów. Kitty miała osiem lat
i była o dwadzieścia funtów lżejsza. Jak dotąd drabina zawsze utrzymywała
nasz ciężar i dlatego myśleliśmy, że zawsze utrzyma - a taka filozofia
nie raz już mściła się na ludziach i narodach. Tamtego dnia czułem,
wspinając się coraz wyżej, jak drabina zaczyna chwiać się nieznacznie w
zapylonym powietrzu stodoły. Jak zawsze, mniej więcej w połowie drogi, z upodobaniem
wyobraziłem sobie, co zostałoby ze mnie, gdyby drabina któregoś razu nie
wytrzymała i wyzionęła ducha. Ale wspinałem się dalej, aż wreszcie
zacisnąłem ręce wokół drewnianej belki, podciągnąłem się i spojrzałem w dół.
Twarz wpatrzonej we mnie Kitty wyglądała z góry jak mały, biały owal. W
wyblakłej kraciastej koszulce i niebieskich dżinsach moja siostra przypominała lalkę.
Nade mną, wyżej niż mogłem wejść, w zakurzonych zakamarkach strzechy
słodko szczebiotały jaskółki. I znowu, jak zawsze
- Hej, tam w dole! -
zawołałem, a mój głos popłynął do niej przez słomiany pył.
- Hej, tam na górze!
Wstałem. Zakołysałem
się lekko. Jak zawsze wydało mi się, że wokół unoszą się
dziwne powietrzne prądy, których nie ma na dole. Słysząc bicie
własnego serca, cal po calu posuwałem się po belce z rękoma rozpostartymi dla
równowagi. Kiedyś podczas tego właśnie etapu przygody tuż obok mojej głowy
przefrunęła jaskółka i uchylając się odruchowo, nieomal straciłem
równowagę. Od tamtej pory żyłem w strachu, że może się to powtórzyć Nie tym
razem. Wreszcie stanąłem nad bezpieczną otchłanią siana. Teraz widok w dół był
nie tyle przerażający, co zmysłowy. Moment oczekiwania... W końcu dałem krok
przed siebie, w pustkę, zaciskając dla efektu nos - i tak jak zawsze,
nagły uścisk grawitacji, ciągnącej mnie brutalnie do ziemi, zmuszającej do
upadku, sprawił, że miałem ochotę wrzasnąć: Przepraszam, ja nie chciałem,
pozwólcie mi wrócić! I wpadłem w odmęty siana, drąc je jak pocisk, ogarnięty słodkim,
suchym zapachem, zanurzałem się w nim coraz głębiej, niby w gęstej wodzie,
aż w końcu zatrzymałem się głęboko pod powierzchnią. Czułem przemożne
łaskotanie w nosie. Słyszałem, jak jakaś spłoszona mysz, może dwie, umykają w
bardziej zaciszne miejsce. I miałem wrażenie, jakże niezwykłe, że
oto narodziłem się na nowo. Pamiętam, jak Kitty powiedziała mi
pewnego razu, że po nurkowaniu w to siano czuje się świeżo i rześko jak
niemowlak. Wzruszyłem wtedy tylko ramionami - na poły rozumiejąc, na poły nie mając
pojęcia o czym mówi - ale odkąd przeczytałem jej list, jest to jedna z
rzeczy, o których tyle ostatnio myślę. Wygramoliłem się z siana, jakbym wypływał na
powierzchnię wody, aż udało mi się zeskoczyć na ziemię. Miałem siano w
spodniach i pod koszulą. Lepiło się do moich butów i łokci. Ziarna we włosach?
Jeszcze ile! Kitty tymczasem była już w połowie wysokości drabiny, złociste warkocze
podrygiwały jej na ramionach, gdy wspinała się w snopie światła, pełnym drobin kurzu.
O innej porze roku światło miałoby prawie kolor jej włosów, ale tego dnia nie
musiała obawiać się konkurencji - jej warkocze stanowiły niewątpliwie
najbardziej kolorowy punkt tam, na wysokości. Pamiętam, że zaniepokoiło mnie
to, jak drabina się chybocze. Wydało mi się, że nigdy przedtem nie
była tak zdradliwa. Chwilę później Kitty była już na szczycie,
wysoko nade mną - to ja byłem teraz mały, to moja twarz wyglądała jak
zwrócony ku górze owal, podczas gdy jej głos płynął do mnie na zbłąkanych
pyłkach kurzu wznieconych moim upadkiem:
- Hej, tam w dole!
- Hej, tam na górze!
Przesuwała się wolno
po belce i odetchnąłem głębiej
dopiero, gdy oceniłem, że dotarła w bezpieczne miejsce nad stertą
siana. Zawsze bałem się o nią trochę, mimo, że była ode mnie
zwinniejsza i lepiej umięśniona - jeśli można tak powiedzieć o
młodszej siostrze. Wstała, utrzymując równowagę na palcach stóp w
znoszonych tenisówkach, z rękoma wyciągniętymi przed siebie. Potem
skoczyła w przepaść. Czy są rzeczy niezapomniane, nieopisane? Myślę, że
potrafię to opisać... do pewnego stopnia. Ale nie tak, żebyście
pojęli, jakie to było piękne, jakie doskonałe, jedna z niewielu
rzeczy w moim życiu, które wydają się całkowicie rzeczywiste,
absolutnie prawdziwe. Nie, w taki sposób nie umiem tego opisać. Brak mi na to talentu
i w mowie, i w piśmie. Przez krótką chwilę wydawało się, że zawisła w
powietrzu, jakby unoszona jednym z tych tajemniczych prądów, które istniały
wyłącznie tam, na poddaszu - jasna, złoto upierzona jaskółka, jakiej od tamtej pory
nikt w Nebrasce nie oglądał. A to była Kitty, moja siostra, z
ramionami odrzuconymi do tyłu, wyprężona w locie - jakże ją kochałem
przez to jedno drgnienie serca! Spadła, zanurzając się
głęboko w sianie, znikła mi z oczu. Z leja, który utworzył się po
jej upadku, uniosła się eksplozja słomianych pyłków i chichotu.
Zapomniałem, jak chwiejna wydała mi się drabina, gdy Kitty wspinała się po jej
szczeblach i zanim wydostała się ze stosu siana, sam byłem już w
połowie drogi na górę. (...)
Jak długo trwała ta zabawa? Trudno powiedzieć, ale dziesięć czy
dwanaście skoków później zauważyłem, że światło zmieniło barwę. Rodzice mieli wkrótce
wrócić, a my byliśmy cali obsypani drobinami siana; nasz wygląd
wystarczyłby za uroczyście podpisane wyznanie winy. Umówiliśmy się, że
wykonamy jeszcze po jednym skoku. Wchodząc pierwszy poczułem, że drabina kołysze
się pode mną i usłyszałem leciutkie pojękiwania starych gwoździ,
coraz luźniej siedzących w drewnie. Pierwszy raz ogarnął mnie prawdziwy, przejmujący lęk. Myślę, że gdybym nie był już tak wysoko, zszedłbym natychmiast
na dół i na tym wszystko by się skończyło - ale teraz belka pod
dachem była bliżej i wydawała się bezpieczniejsza.
Gdy zostały mi do
pokonania ostatnie trzy szczeble, przeciągły jęk gwoździ stał się głośniejszy
i nagle zmroziło mnie przerażenie i przekonanie, że tym razem
przeciągnąłem strunę. Ale wtedy zaciskałem już dłonie na szorstkim drewnie
belki, odciążając drabinę; poczułem na czole chłodny, nieprzyjemny pot i
przyklejone źdźbła słomy. Znikła cała przyjemność z zabawy. Jak najszybciej
dotarłem nad górę siana i zeskoczyłem. Nawet upadek nie przyniósł już
radości. Spadając wyobraziłem sobie, co czułbym, gdybym uderzył o
twarde klepki podłogi zamiast o miękkie, poddające się siano. Wygramoliłem się na
środek stodoły i zobaczyłem, że Kitty pospiesznie wchodzi na drabinę.
Zawołałem do niej:
- Hej, zejdź! To niebezpieczne!
- Mnie utrzyma! -
odkrzyknęła z pewnością siebie w głosie.- Jestem lżejsza od
ciebie!
- Kitty...
Ale nie dokończyłem
zdania, bowiem w tym momencie
drabina puściła. Dźwięk pękającego spróchniałego drewna. Krzyknąłem, a Kitty
wrzasnęła ze strachu. Była mniej więcej tam, gdzie ja byłem
właśnie gdy ogarnęło mnie przekonanie, że tym razem
posunąłem się za daleko. Szczebel, na którym stała, pękł, po czym drabina
rozdzieliła się na dwoje. Ta jej część, która zwisała całkiem
luźno poniżej Kitty, przypominała olbrzymią modliszkę albo
patyczaka, który nagle postanowił odejść. W końcu drabina zawaliła się
i upadła na podłogę z suchym klapnięciem, od którego kurz
uniósł się w powietrze, a krowy zaczęły muczeć ze strachu. Któraś z nich kopnęła
w drzwi swojej przegrody. Kitty wydała wysoki, przeszywający krzyk:
- Larry! Larry! POMÓŻ
MI!
Wiedziałem, co należy
zrobić, zorientowałem się
natychmiast. Byłem śmiertelnie przerażony, ale strach nie
odebrał mi przytomności umysłu. Kitty znajdowała się ponad
sześćdziesiąt stóp nade mną, jej nogi w niebieskich dżinsach kopały dziko
puste powietrze, nad nią kwiliły jaskółki. Byłem przerażony, o
tak. I wiecie, do dziś nie mogę oglądać cyrkowych akrobacji na
trapezie. Ani na żywo, ani w telewizji. Robi mi się słabo na taki widok. Ale
wiedziałem, co należy zrobić.
- Kitty - wrzasnąłem
do niej - tylko się nie
ruszaj! Nie ruszaj się!
Usłuchała mnie natychmiast. Przestała wierzgać i
zawisła nieruchomo, zaciskając drobne dłonie na ostatnim ocalałym
szczeblu drabiny, jak akrobata, kiedy trapez zatrzyma się w locie.
Pobiegłem do sterty siana, chwyciłem oburącz, ile tylko mogłem
udźwignąć, wróciłem i upuściłem siano na podłogę. Pobiegłem po następną
porcję. I znowu. I jeszcze raz. Więcej właściwie nie
pamiętam - poza tym, że góra siana urosła do wysokości mojego
nosa i nie mogłem pohamować kichania. Biegałem tam i z
powrotem, układając nowy stóg w miejscu, gdzie przedtem
zwisała drabina. Ale mój stóg był mały. Gdy patrzyłem na
niego, a potem na Kitty zawisłą tak strasznie wysoko, przypominały mi się
te filmy rysunkowe, w których z niebotycznej wysokości ktoś
wskakuje do szklanki z wodą. Tam i z powrotem. Tam i z powrotem.
- Larry, nie utrzymam
się dłużej! - Jej głos był wysoki
i rozpaczliwy.
- Kitty, musisz! Musisz się utrzymać!
Tam i z powrotem.
Źdźbła siana pod koszulą. Tam i z powrotem.
Moja sterta sięgała mi już pod brodę, ale ta, w którą zawsze
skakaliśmy, była głęboka na dwadzieścia pięć stóp. Pomyślałem, że jeśli
Kitty upadając połamie tylko nogi, to i tak będzie to szczęśliwy
koniec. Wiedziałem też, że jeśli nie trafi w siano, to zginie. Tam i z powrotem.
- Larry! SZCZEBEL
PĘKA!
Słyszałem
narastający, suchy trzask szczebla, który poddawał się pod jej ciężarem.
Znowu zaczęła wierzgać nogami w panice, wiedziałem, że jeśli nie
przestanie, na pewno nie trafi w stertę siana.
- Przestań! Przestań!
Puść szczebel! Po prostu puść, Kitty!
Uczyniła to w tej
samej sekundzie. Spadła prosto, jak ciężki nóż. Wydawało mi się, że
trwa to wieczność, złote warkoczyki ponad jej głową, zamknięte oczy, twarz
biała jak porcelana. Nie krzyczała. Zakryła usta dłońmi,
jakby w modlitwie. I uderzyła w sam środek sterty. Zniknęła mi z oczu,
siano prysnęło na boki jakby od wybuchu, jej ciało uderzyło
głucho o deski podłogi. Ten dźwięk przeszył mnie lodowatym
dreszczem. Był za głośny, stanowczo za głośny. Ale musiałem
zobaczyć. Już płacząc, rzuciłem się rozgrzebywać siano, odrzucałem za siebie
całe jego kłęby. Najpierw pokazała się nogawka dżinsów, potem kraciasta
koszula... w końcu twarz Kitty. Była śmiertelnie blada, miała zamknięte oczy.
Nie żyła. Spojrzałem tylko raz i byłem tego pewien. Listopadowa szarość
ogarnęła nagle cały świat. Tylko jej złociste warkocze zachowały własny
kolor. A potem głęboki błękit jej oczu, gdy podniosła powieki.
- Kitty? - Mój głos
brzmiał szorstko, ochryple, z niedowierzaniem.W gardle drapał mnie
słomiany pył. - Kitty?
- Larry? - zapytała, oszołomiona. - Ja żyję?
Uniosłem ją i
przytuliłem do siebie, a ona zarzuciła mi ramiona na szyję i
oddała uścisk.
- Żyjesz. Żyjesz, Kitty.
Lewą nogę miała
złamaną w kostce, to wszystko. Kiedy doktor Pedersen, nasz lekarz rejonowy
z Columbia City, wszedł z ojcem i ze mną do stodoły, długo nie odrywał
wzroku od ciemnych zakamarków poddasza. Ostatni szczebel
drabiny wciąż zwisał, ukośnie, na jednym gwoździu. Doktor patrzył, jak
powiedziałem, przez długi czas.
- Cud - powiedział do
ojca, a potem kopnął pogardliwie ułożoną przeze mnie stertę
siana. Potem wsiadł do swego zakurzonego DeSoto i odjechał.
Poczułem rękę ojca na
ramieniu.
- Idziemy teraz do komórki, Larry - powiedział
bardzo spokojnie. - Myślę, że wiesz, po co.
- Tak jest -
wyszeptałem.
- Za każdym
uderzeniem masz dziękować Bogu, że twoja siostra
żyje.
- Tak jest.
I poszliśmy. Długo to
trwało, tak długo, że przez
tydzień jadłem na stojąco, a przez następne dwa musiałem siedzieć
na poduszce. I za każdym razem, gdy czułem uderzenie ciężkiej,
czerwonej, spracowanej ręki ojca, dziękowałem Bogu. Głośno, bardzo
głośno. Pod koniec byłem już właściwie pewien, że Bóg mnie słyszy. Pozwolili mi zobaczyć
Kitty przed pójściem do łóżka. Za oknem na parapecie siedział drozd,
pamiętam to dobrze. Leżała ze stopą całą w bandażach, opartą o deskę.
Patrzyła na mnie tak długo i z taką miłością, że poczułem się
zakłopotany. W końcu powiedziała:
- Siano. Podłożyłeś siano.
- Pewnie - wyrwało mi
się. - Co innego mogłem zrobić? Kiedy drabina pękła,
nie można było wejść po ciebie na górę.
- Nie wiedziałam, co
robisz - powiedziała.
- Jak to, musiałaś
wiedzieć! Przecież wisiałaś
prosto nade mną!
- Bałam się patrzeć w dół. Strasznie się bałam.
Przez cały czas miałam zamknięte oczy.
Patrzyłem na nią, jak
rażony piorunem.
- Nie wiedziałaś? Nie
wiedziałaś, co robię? - Potrząsnęła głową.
- I kiedy ci powiedziałem, żebyś puściła ten szczebel... puściłaś go, tak po
prostu? Skinęła głową. - Kitty, jak mogłaś
to zrobić?
Spojrzała na mnie
tymi głęboko niebieskimi oczyma.
- Wiedziałam, że na pewno coś
robisz, żeby mi pomóc. Jesteś moim starszym bratem. Byłam pewna, że mnie
uratujesz.
- Och, Kitty, nawet nie wiesz, jak niewiele
brakowało. Zakryłem twarz
dłońmi. Kitty usiadła na łóżku i wzięła mnie za
ręce. Pocałowała mnie w policzek.
- Nie - powiedziała. - Ale wiedziałam, że
jesteś tam na dole. O jejku, ale jestem śpiąca.
(...)
Więc tak skończyła się ta historia, ale w pewnym sensie
nie był to jeszcze koniec. Koniec miał nadejść dopiero dziewięć dni
temu, kiedy Kitty rzuciła się z okna na najwyższym piętrze biurowca
agencji ubezpieczeniowej w Los Angeles. Mam w portfelu wycinek z Los Angeles
Times. Pewnie zawsze będę go nosił przy sobie, ale nie tak, jak się
nosi zdjęcia ludzi, których chce się pamiętać, albo bilety z
wyjątkowo udanego wieczoru w teatrze, albo program piłkarskich
mistrzostw świata. Noszę ten skrawek papieru jak coś bardzo ciężkiego, bo noszenie go to
moja praca. Nagłówek głosi: ŚMIERTELNY SKOK
EKSKLUZYWNEJ PROSTYTUTKI. Dorośliśmy. To jedno co wiem -
poza faktami, które są bez znaczenia. Kitty miała wstąpić
do szkoły biznesu w Omaha, ale latem, zaraz po tym jak
ukończyła szkołę średnią, wygrała konkurs piękności i wyszła za
jednego z jurorów. Brzmi to jak nieprzyzwoity dowcip, co?
Moja Kitty. Podczas
gdy ja studiowałem prawo, Kitty rozwiodła się i przysłała mi długi
list, chyba ponad dziesięć stron, o tym co przeżyła, jak nieudane było jej
małżeństwo, i o ile łatwiej byłoby jej, gdyby mogła mieć
dziecko. Pytała, czy mógłbym do niej przyjechać. Ale opuścić tydzień
zajęć na prawie to jak stracić cały semestr na wydziale sztuk
pięknych. Tam wszyscy są jak charty. Jeśli raz stracisz z
oczu mechanicznego króliczka, już nigdy go nie
dopadniesz. Przeprowadziła się do Los Angeles i ponownie wyszła za
mąż. Kiedy i to małżeństwo się rozpadło, miałem już dyplom.
Przyszedł kolejny list, krótszy, bardziej gorzki. Nie zamierza spędzić
życia na takiej karuzeli, pisała. To było tylko
tymczasowe rozwiązanie. Żeby pochwycić mosiężne kółko, trzeba było najpierw
spaść z drewnianego konia i rozbić sobie głowę. A jeśli taka ma być
cena darmowej przejażdżki, to komu nie odeszłaby ochota?
P.S., Może mnie odwiedzisz, Larry? Sporo czasu minęło.
Odpisałem, że bardzo
chciałbym do niej przyjechać, ale nie mogę. Dostałem pracę w
wymagającej firmie, byłem najniżej w hierarchii - najwięcej roboty,
żadnej satysfakcji. Jeśli kiedykolwiek miałem zrobić krok wzwyż,
mogło mi się to udać tylko tamtego roku. Taki był mój długi
list, od początku do końca poświęcony karierze.
Odpisałem na
wszystkie jej listy. Ale do końca nie mogłem uwierzyć, że pisze je Kitty,
tak samo jak nie wierzyłem, że w stodole pode mną było dość
siana... aż do chwili, w której wpadałem w nie, a ono ratowało mi
życie. Nie mogłem uwierzyć, że moja siostra i ta znękana kobieta
podpisująca listy imieniem "Kitty" wziętym w kółko, to naprawdę
ta sama osoba. Moja siostra była małą dziewczynką z
warkoczykami, i jeszcze bez biustu. Ona pierwsza
przestała pisać. Na Gwiazdkę i na urodziny dostawałem jeszcze
pocztówki, na które odpowiadała moja żona. Potem rozwiodłem się,
wyprowadziłem i zapomniałem. W następne Boże
Narodzenie i na kolejne urodziny kartki nadeszły dzięki temu,
że zostawiłem swój nowy adres w poprzednim miejscu
zamieszkania. Pierwszy adres. Mówiłem sobie: Jezu,
muszę zaraz napisać do Kitty i dać jej znać, że się
przeprowadziłem. Ale nie napisałem. Jednak, jak już wspomniałem, to są fakty bez
znaczenia. Liczy się tylko to, że dorośliśmy, a ona rzuciła się z
tego wieżowca, i że Kitty zawsze wierzyła, że na dole czeka
bezpieczne siano. To ona powiedziała wtedy: "Wiedziałam, że
na pewno coś robisz, żeby mi pomóc." Takie rzeczy
mają znaczenie. Tak jak list od Kitty. W dzisiejszych
czasach ludzie ciągle przenoszą się z miejsca na miejsce, to
śmieszne, że te poprzekreślane adresy i nalepki urzędów pocztowych
wyglądają czasem jak milczące oskarżenia. W rogu koperty
wpisała adres zwrotny - adres miejsca, gdzie mieszkała aż do
końca. Elegancki blok na Van Nuys. Pojechaliśmy tam z
Tatą zabrać jej rzeczy. Dozorczyni była uprzejma. Lubiła Kitty. List
był datowany na dwa tygodnie przed jej śmiercią. Dostałbym go o wiele
wcześniej, gdyby nie ten adres. Musiało zmęczyć ją
czekanie.
Drogi Larry,
Ostatnio wiele o tym
myślałam... i doszłam do wniosku,
że byłoby lepiej dla mnie, gdyby ten ostatni
szczebel drabiny pękł, zanim zdążyłeś podłożyć siano. Twoja Kitty.
Tak, pewnie zmęczyło
ją czekanie.Wolę wierzyć w to niż
wyobrażać sobie, że Kitty stwierdziła, iż widocznie o niej
zapomniałem. Nie chciałbym, żeby tak myślała, bo to zdanie było
chyba jedyną rzeczą na świecie, która mogła sprawić, że rzuciłbym się jej
na pomoc. Ale nawet nie to jest przyczyną, dla której tak trudno
mi zasnąć. Kiedy zamykam oczy i ogarnia mnie senność, widzę jak spada spod
strychu stodoły, z szeroko otwartymi, niebieskimi oczyma, z
ciałem wygiętym w łuk, z rozpostartymi ramionami.
Kitty zawsze wiedziała,
że na dole czeka na nią bezpieczne siano.
KONIEC
.