A może nie warto? Może jednak
należy postawić najgrubszą możliwie kreskę w tym pożal się Boże notesie życia? Może odwrócić się plecami do tego, co
jest przeszłością, ostatni raz rzucić spojrzenie przez ramię i pobiec dalej?
Może to czas by napisać nowy scenariusz skoro główna aktorka spektaklu nie chce
grać swojej roli?
A może jest nadzieja? Może Ona
udaje niedostępną chcąc skupić się na tym, co jest coraz cięższym i naglącym
wyzwaniem – doktorat? Może uzbroić się w cierpliwość i za radą innych dać sobie
i jej trochę czasu na refleksję, odpoczynek, dystans, tęsknotę i zapomnienie.
Najgorsze jest to, że są dwa
możliwe scenariusze zdarzeń.
Pierwszy jest taki, że oddanie
się w ręce losu, zaufanie czasowi, może dać pozytywny skutek. Zapomni to co
było złe, zatęskni za chwilami w których z uśmiechem rozkoszowaliśmy się swoją
obecnością, dokona bilansu 9 lat, dostrzeże to, że jestem godny zaufania i
umiem dbać o związek a to czego nie potrafię mogę wypracować u psychologa. Może
uzna że ciężki okres wynikał z nawału pracy. Może pomyśli – doktorat skończony,
czas pomyśleć o rodzinie, potem skupię się na habilitacji. Może dojdzie do
wniosku że przez 9 lat nie pojawił się nikt kto byłby lepszy a moja wierność
jest dowodem poważnego traktowania związku i odpowiedzialności?
Drugi scenariusz rysuje się w
mniej jasnych odcieniach. Zbyt długie „łapanie oddechu”, czas bez wiadomości,
sms „dobranoc” wieczorem pozwoli jej na zapomnienie czegoś innego? Może zapomni
o tych pięknych dniach, które dane nam było wspólnie dzielić? Może zapomni o
tych momentach, kiedy dzień osobno budził niepokój i wielką tęsknotę? Może
dojdzie do wniosku, że teraz ma więcej spokoju i jest Jej z tym dobrze?
Jest jeszcze coś. Pewnie to przejście między etapami rozstania. Na razie poznałem dwa.
Etap pierwszy to rozpacz. Brak
reakcji na wszystkie bodźce inne, niż te, które w jakikolwiek sposób związane są z
ukochanym partnerem. Nie zwracasz uwagi na nic, poza ciągłym myśleniem o niej /
o nim… Nie jesz, nie śpisz, nie przestajesz płakać, jesteś gotów zrobić
wszystko by tylko uwierzyć, że skończy się dobrze lub równie wiele by przy
braku tej wiary przerwać swoje cierpienie… Niebezpieczny czas.
Etap drugi to mniej desperackie
poszukiwanie rozwiązań. Mimo tygodni nieprzespanych nocy, zapadniętych oczodołów
i wychudłych żeber znajdujesz w sobie siłę. Zbierasz się w sobie, zaczynasz
walkę. Analizujesz błędy, robisz plan naprawczy. Dochodzisz do wniosku, że nie
łez i nie dramatycznej rozpaczy potrzebuje Twoja miłość.
A czym jest to „coś”?
To jakieś niebezpieczne dla zdrowia przejście między
drugim, a nieznanym mi jeszcze trzecim etapem. Nazywa się zazdrość.
Zaczynasz od rana: budzisz się
miedzy 5 a 6, zbyt wcześnie na cokolwiek i sprawdzasz telefon czy nie napisała
czegoś, potem facebook by zerknąć na oś czasu swojej miłości w poszukiwaniu
wpisów od kogoś, kto może być zagrożeniem, potem messenger i sprawdzanie o
której godzinie była dostępna, kolejny jest whatsup gdzie szukasz tej samej
informacji… I tak przez cały dzień… Szaleństwo nie ma końca, każda zmiana
statusu, każda aktywność wzbudza Twoje podejrzenia… z kim pisze? O czym? Dlaczego
o północy jest dostępna choć przez 9 lat lądowała w łóżku o 23? Jak sobie z tym
poradzić? Jak wyzbyć się tej zazdrości i przejść przez ten stary, spróchniały,
wiszący, pleciony ze strachu most do kolejnego, trzeciego etapu?
Dużo tych „może”. Wiem, że
większość z Was, kochani czytelnicy, odniosła się w komentarzach do tego co
napisałem w kilku pierwszych akapitach i sugerują oddanie się w ręce czasu…
Ale wciąż potrzebuję waszej
pomocy. Potrzebuję rady kogoś, kto przeżył rozstanie i wie jak przejść przez ten most.
Jak poradzić sobie z (irracjonalną pewnie) zazdrością?
I chciałbym wiedzieć co mnie czeka
dalej… co jest za mostem? Jaki jest kolejny etap?