środa, 15 lutego 2017

*15.02.2017 Koniec początku to początek końca

Jej studia trwały... ja pracowałem... dużo. Nowe miasto, częste podróże autem do córki, wynajęte mieszkanko... to wszystko kosztuje więc pracowałem... Ona widząc że pracuję dużo i nie ma mnie przez większość dnia postanowiła nie marnować czasu. Rozpoczęła drugi kierunek... Było coraz ciężej znaleźć nam czas tylko dla nas...
Rozmowy nie były już tak częste i tak czułe jak wcześniej... Każde z nas miało nowe obowiązki i było ich sporo. Zniknęła pozostająca wciąż w pamięci euforia gdy po tygodniu oczekiwania spotykaliśmy się w końcu na dworcu... Brak tęsknoty miał swoje zalety i wady. Zapewniał spokój i usypiał czujność. Pielęgnowanie związku, uczuć, troska o nasze potrzeby... to wszystko staraliśmy się robić w czasie między pracą a... pracą. Owoce naszych wysiłków też nie napawały optymizmem: mieszkanie 1,2,3,4 lata w wynajmowanym mieszkaniu zaczyna zastanawiać czy tak musi już być zawsze? "Nie" - uspokajałem własne myśli.... Ona przecież skończy studia i zaczniemy mieć więcej czasu, pieniędzy i planów... 
Mnie właśnie marzeń i planów brakowało najbardziej. Chciałem rozmawiać o przyszłości... nie chciałem poświęcać naszych coraz rzadszych rozmów na analizowanie dnia, tłumaczenie dlaczego nie wyniosłem śmieci, uwagi odnośnie spóźnionego obiadu... Ona angażowała się w studia coraz bardziej, zamierzała robić karierę uczelnianą co pochłaniało mnóstwo czasu a ja wiodłem niezmienny tryb dzień za dniem... Cieszył mnie jej rozwój i martwił jednocześnie. Z jednej strony perspektywa kariery i bezpiecznego życia, z drugiej - strach że przestanę być dla Niej kimś ważnym, autorytetem, doradcą....
Myślę że to zalążki depresji. Czułem się coraz mniej atrakcyjny. Nie wiem czy w jej oczach ale we własnych na pewno. Nie potrafiłem znaleźć sposobów na własny rozwój. Brak środków, czasu... To przygnębiało mnie coraz bardziej. Zamykałem się w sobie. Nie dostrzegałem, że próbuje ze mną rozmawiać zadając pytania "jak w pracy?". Może pytanie infantylne ale mogło być wstępem do rozmowy lecz mnie irytowało. Drażniło mnie to że nic ciekawego nie mogę jej powiedzieć. Mój każdy dzień wyglądał tak samo a jej każdy dzień przynosił postępy, rozwój, nowe doświadczenia... 
W kłótniach o nic (bo nadal uważam za nieważne pozostawione na krześle spodnie) puszczały mi nerwy... Chcąc poczuć się ważniej, lepiej, silniej naigrywałem się z jej studiów. Kwitowałem że są łatwe skoro robi dwa kierunki, że to płytka nauka... W apogeum kłótni nie raz padło "głupia jesteś" - co w ustach kumpla do kumpla nie brzmiało by tragicznie ale kierowane do ukochanej osoby miało prawo boleć... 
W końcu w którejś ze sprzeczek, nie umiejąc spokojnie wyjaśnić że mój zły nastrój wynika z tego marazmu, ze znużenia oczekiwaniem na spełnienie marzeń powiedziałem że czasem żałuję że się przeniosłem do innego miasta... że może straciłem coś przez to że musiałem zaczynać od początku...
Te słowa też bolały. Ona nie chciała pokazać że boli więc udawała twardą. Płacz zastępowała podniesionym głosem przez co czułem się jeszcze mniejszy i bardziej nerwowy...
W kilku kłótniach nie mogąc już słuchać kolejnych wyrzutów że nie doceniam, że ona się stara, że nie szanuję przestałem panować nad słowami. Straciłem kontrolę. Zamykanie się nie pomagało. Uszy nadal odbierały dźwięki z którymi nie mogłem się zgodzić więc padło raz, potem drugi i kolejny "spierdalaj!"...

Czy choć raz miałem na myśli by zniknęła z mojego życia? Słodki Jezu! NIE!
Nie umiałem poradzić sobie z emocjami. Nie chciałem poczuć się jeszcze mniej atrakcyjnie i wybrać do psychologa po pomoc. Nie chciałem przed nią i przed sobą przyznać się do słabości. Nadal chciałem być w jej oczach ważnym i silnym mężczyzną... 
A czasu którego tak potrzebowaliśmy nie przybywało... 
Czy jest szansa by to odwrócić?... Boże, Pomóż!!!

14 komentarzy:

  1. Podała powód odejścia?Próbowałeś się z nią skontaktować?

    OdpowiedzUsuń
  2. powód? brak szacunku z mojej strony. Kontakt - bardzo, bardzo trudny. Czasem tel ale wydaje mi się że tylko dlatego że boi się że zrobię coś głupiego i będzie się czuć winna

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz Rycerzu ogromne problemy emocjonalne... Związałeś się z uczennicą bo czułeś się ważny, doceniony, czułeś sie autorytetem... Ale ta dziewczynka wyrosła na kobietę która wie czego chce i odnosi sukcesy naukowe a Ty poczułeś się jak szarak. To podłe że wyżywałeś się na niej zamiast zrobić coś ze sobą. Nauczyciel również może się kształcić, rozwijać, piąć po szczeblach kariery zawodowej.. Ale Ty siedziałeś na dupie i umniejszałeś sukcesy partnerki. Bardzo mądra kobieta że nie dała sobą pomiatać i cie zosawiła!!!
    Masz ogromne problemy ze sobą, problemy emocjonalne, problemy z agresją (nie wiem czy tylko słowną), depresje... Co możesz zrobić ? Najpierw pomóż sobie ! Idz na terapię do psychologa bo jest Ci bardzo potrzebny. Wtedy Twoja była partnerka być może da Ci szanse widząc ż starasz się i leczysz ... A przyznanie sie do słabości, pójście do psychologa ...to znak siły, walki ze swoimi słabościami !!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Podstawowym dylematem, wedlug mnie, jest fakt, ze zaczynajac zwiazek byliscie na bardzo roznych etapach zycia. Ona zaczela w to zycie dopiero wchodzic - pelna otwartosci, euforii i ambicji. Ty jakby spoczales wlasnie na laurach i chciales ustatkowania sie.
    I ten stan zaczal cie coraz bardziej niepokoic i zaczales wpadac w pseudoneurosy - poszuka sobie kogos lepszego, silniejszego, ambitniejszego. Chociaz ona moze wcale tak nie myslala. Ale w roli mamusi co cie prowadzi za raczke i glaszcze po glowce podkreslajac przy tym jaki jestes wspanialy i cudowny - na taka role nie miala ochoty.A wlasnie to ukolilo by twoje obawy.
    Co mozna zrobic teraz?
    Nie ma gotowych rozwiazan ale szczera powazna rozmowa by wam nie zaszkodzila. Przyznanie sie do swoich slabosci i obaw rozjasnilo by na pewno sytuacje, tak mysle. Potem trzeba by zapytac jak ona to widzi, czy cie jeszcze kocha. To podstawa. Jesli tak, to jest jeszcze szansa zeby cos z tego zrobic i razem powalczyc przy pomocy psychologa.

    OdpowiedzUsuń
  5. To na gorze to moje, zapomnialam sie podpisac.
    Bo.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesli dobrze licze to ona ma okolo 26-27 lat a ty troche ponad 30. Mam racje? Zastanawia mnie jedynie, ze bedac juz w tym wieku nic a nic nie chciala slyszec o planowaniu rodziny, oswiadczynach. Byla z toba 9 lat i nie chciala zalozyc z toba rodziny? Moze jej zaden slub nie jest potrzebny zeby byc z mezczyzna. Czy w koncu o co poszlo?
    Ypsilanta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zgadza się. I próby rozmawiania o przyszłości kończyły się tak, że
      a)tylko się nie wygłupiaj (to o oświadczynach)
      b)nie będę planować przyszłości jak tu i teraz jest źle
      c) przecież mamy plany: najpierw studia a potem reszta.
      A ja chciałem wiedzieć co to znaczy "reszta"...

      Usuń
    2. To jak chciales wiedziec co znaczy reszta to bylo ja o to zapytac, czy sie bales?
      Dwoje doroslych i w miare normalnych, inteligentnych ludzi to chyba potrafi odpowiedziec na kazde pytanie. I jak sie chce wiedziec to sie pyta tak dlugo az sie nie dostanie konkretnej odpowiedzi. Nadal jakos nie rozumiem w czym byl glowny problem. Ypsilanta

      Usuń
    3. Uwierz mi że pytałem... Jak pytałem o c) to w odpowiedzi było b) i do niczego to nie prowadziło...

      Usuń
    4. Tyle, ze ja wlasnie tej wypowiedzi w b) nie rozumiem. Co chciala przez to powiedziec? Ja nie rozumiem sensu tego zdania.Co jest tu i teraz zle? Co to ma znaczyc? Ypsilanta

      Usuń
    5. Po każdej sprzeczce lub kłótni o nic, o drobiazgi próbowałem zmienić nastrój i porozmawiać o Nas, o świetlanej przyszłości... Ale Ona była pamiętliwa i powtarzała: "nie będę niczego planować jak jest źle. Nie będę planować wakacji bo nie chcę jechać jak mamy się kłócić..."
      Mnie przytłaczało to, że zakłada pół roku wcześniej (!) że będzie żle...

      Usuń
  7. Rozumiem jej ból,można powiedzieć, że jestem w podobnej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale rycerz pisze tu o swoim bolu nie o jej bolu, wiec nie wiem co ty rozumiesz :D

      Usuń
  8. Zmieniles grafike i kolorystyke widze. Dla mnie staszne, nie lubie czytac na czarnym tle. Cos mi zaczyna w oczach migac. Wez to zmien!
    Aha, to teraz rozumiem co miala na mysli mowiac to w b)
    I w sumie sprzeczka czy tuz po, nie jest optymalna chwila aby rozmawiac o przyszlosci. Ze tez tego nie zalapales. Mnie jakby dziewczyna tak raz czy dwa powidziala, to juz nigdy bym tego nie probowala. Za to w chwilach sielanki i szczescia staralabym sie dowiedziec od niej czegos konkretnego.
    Inna sprawa to czytajac twoje wpisy mam wrazenie, ze macie zupelnie inne podejscie do swiata materialnego. Dla niej widac nie jest nawazniejszy kolor scian czy jakis inny remont w waszym wspolnym mieszkaniu. Ona zyje chyba bardziej duchowo. Stad czesto brak jej entuzjazmu i kibicowania ci w roznych pracach. Mysle tez, ze to co na poczatku jest nie przeszkadzalo (mam tu na mysli twoj intensywny kontakt z corka) z czasem ja chyba zaczal draznic. I nawet jesli nic nie mowila, to odnosze wrazenie, ze tak wlasnie bylo. 9 lat do dlugi czas i z kazdym mijajacym rokiem coraz lepiej poznajemy partnera. Z drugiej strony jesli istnieja roznice w charakterach, w postrzeganiu swiata i przyszlosci, to im dluzej trwa zwiazek, tym trudniej te roznice ukryc.
    I u was chyba wlasnie tak jest. Za bardzo sie miedzy soba roznicie.
    Piszesz: Mnie przytłaczało to, że zakłada pół roku wcześniej (!) że będzie żle...
    Jesli taki jest twoj wniosek to w ogole nie zalapales co ona powiedziala. Ona miala na mysli, ze teraz w tej chwili jest zle i ona nie ma przyjemnosci zeby w takiej chwili planowac przyszlosc a nie, ze zakladala ze w przyszlosci bedzie zle.
    A to duza roznica jest.
    Ypsilanta

    OdpowiedzUsuń